poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Kalisz, Część 1 - "na styk"

Kalisz, jako Miasto W Polsce Najstarsze przeszło wiele...od naturalnych kataklizmów, przez rozbiory, zabory i wojny aż po mniej lub bardziej trafne decyzje kolejnych rządów z których wszystkie odbiły większy lub mniejszy ślad na tym czym Kalisz jest dzisiaj. I o ile wojen w chwili obecnej z nikim nie prowadzimy, o tyle pozostałe zjawiska, mimo ze w mocno odmienionej wersji, nadal funkcjonują - w świadomości niektórych... o co mi chodzi...postaram się odpowiedzieć na tym blogu.


Część 1

    Kwestia kataklizmów naturalnych jest na tyle oczywista że teoretycznie nie trzeba specjalnie rozpisywać się nad tym zagadnieniem. Tyle że w Kaliszu, poza tym oczywistym, niszczycielskim aspektem niedawnej powodzi (z którego to powodu, mocno współczuję wszystkim których tegoroczna powódź dotknęła) dostrzegłem inny...powódź pokazała jak niesprawne jest nasze miasto pod względem ruchu drogowego. Przejeżdżając przez miasto i wsłuchując się w relacje pomiedzy kierowcami na CB osoba z poza miasta i nie orientująca się w panującej w Kaliszu sytuacji powodziowej odnieść mogłaby wrażenie że pół miasta znajduje się pod wodą. Centrum doszczetnie zapchane, długie przymusowe postoje w korkach i konwoje aut opuszczające miasto. Kto by pomyslał ze tak naprawdę zalana była może 1/10 miasta, gdzie okreslenie "zalana" można tak naprawdę (w stosunku do obszarów które dosłownie "znalazły się pod wodą") zastapić spokojnie zwrotem "podmyta". Tyle ze traf chciał ze to "podmycie" przypadło również na skrawek Al. Wojska Polskiego i niewiele większy odcinek ul. Stańczukowskiego. I to wystarczyło aby w miescie pojawił się komunikacyjny bałagan. To obnażyło smutną prawdę o tym że ruch w mieście ułożony jest "na styk" i tak naprawdę poruszanie się po mieście na codzień balansuje na granicy przejezdne/nieprzejezdne.
    Innym, dla mnie nowym, zjawiskiem jest coś co gdzieś określono mianem "turystyki" powodzowej". Polega to na tym że ludzie siedzą sobie w domu, dowiadują się że "tam a tam zalało", wsiadają w samochód i razem z innymi "powodziowymi turystami" pchają się jak najblizej terenów powodziowych aby... no własnie, aby co? Trudno mi dojść do tego jaki jest cel tej podróży? Zwykła ludzka ciekawość i chęć zobaczenia skutków powodzi wydaje się być stosunkowo sensownym wyjasnieniem ale z drugiej strony logika podpowiada mi że nie jest wskazanym przedkładanie "gapiostwa" przed takie sprawy jak ułatwienie dojazdu odpowiednim służbom lub aby "powodzianie" mogli jakoś dostać sie do własnych, zalanych domów. Nie wspominając o dodatkowym spowolnieniu, i tak już mocno wstrzymanego, ruchu w mieście. Żeby chociaż wzieli ze soba po kilka worków piasku, łopate albo inne nie mniej przydatne powodzianom narzedzia...ale nie, jadą żeby jechać. Żeby popatrzec jak grupa ludzi desperacko walczy aby uratować cały swój dobytek? Nie sądzę żeby oczekiwali dopingu ze strony tłumów... walka o własny dom dopinguje ich chyba wystarczająco.
    Jak to skwitował pewien facet na CB: "ja stoję w korku bo ludzie sobie ku***a jeżdżą na wodę popatrzeć"

CDN...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz